Szaman z Barguzińskiej Doliny.
Spotkaliśmy go podczas odprawiania najważniejszego rytuału szamańskiego, poświęconemu bóstwom, demonom i miejscowym duchom. Taki obrzęd zdarza się raz do roku, a nawet raz na kilka lat. O tym kiedy ma się on odbyć decydują duchy…
Podczas śniadania nasi gospodarze zaproponowali nam trzy warianty wycieczkowe. Płyniemy kutrem do Żmijowej Zatoki z kąpielą w gorących źródłach, zwiedzamy Półwysep Święty Nos, albo jedziemy Doliną Barguzińską w poszukiwaniu jakiegoś tamtejszego szamana.
Bez namysłu wybrałem wariant trzeci. Spakowaliśmy sprzęty do filmowania, a 15 minut później siedzieliśmy już w samochodzie. Tego dnia naszym przewodnikiem i jednocześnie kierowcą została Gala. Wraz z mężem Aleksandrem prowadzą prywatną bazę turystyczną w Ust Barguzinie.
Zatrzymaliśmy się u nich na kilka dni. Lepiej nie można było trafić. Był to przypadek? Czy może przewodnictwo duchów? Jesteśmy zakwaterowani w syberyjskich chatach z cedrowych bali. Szpary w ścianach poutykane są leśnym mchem. Śpimy na prawdziwych, pachnących siennikach rozłożonych na drewnianych pryczach. W nocy dogrzewa nas gliniany piec, w którym wieczorem palimy drewnem. Korzystamy z ruskiej bani, a wyśmienite, domowe posiłki jemy wspólnie z gospodarzami. Sybiracy to wspaniali ludzie. Otwarci, serdeczni, przyjaźni. Takich ludzi mieliśmy szczęście spotykać przez cały czas naszego pobyt nad Bajkałem.
Przeprawiliśmy się promem na drugą stronę rzeki Barguzin i szutrową drogą jedziemy wzdłuż jej prawego brzegu. Buriackie legendy głoszą, że stąd pochodziła babka Dzingis Chana. Być może, bo ta zielona dolina z płynąca po środku rzeką była wspaniałym pastwiskiem dla koczowniczych plemion mongolskich. Do dzisiaj jej mieszkańcy zajmują się wypasem bydła, owiec i koni, a w pobliskich górach polują na dziką zwierzynę. Podobno w czasach Związku Radzieckiego było to bardzo zaludnione miejsce i prężnie działające „zagłębie mięsne”. Zatrzymujemy się po drodze, podziwiamy otaczające nas krajobrazy. Jedziemy dalej.
Zielona dolina raz zwęża się , raz rozszerza. Przejechaliśmy około 50 kilometrów i nie napotkaliśmy do tej pory żadnej wioski. Totalne bezludzie. Tajga i góry. Widok Barguzińskich Gór zapiera dech w piersiach. I pomyśleć, że jest to jeden z najstarszych rezerwatów i parków narodowych w Rosji. Założony jeszcze w carskich czasach tylko po to by uchronić populację syberyjskiego sobola, któremu ze względu na bezcenne futro groziła całkowita zagłada. Ostatni Car Wszechrosji sam osobiście podpisał akt o jego powołaniu. Było to w grudniu 1916 roku. Musiała być to niezmiernie ważna kwestia skoro w czasie trwania I wojny Światowej car zwrócił na nią uwagę.
Mijamy Barguzin, największą osadę w tym rejonie. Właściwie nie wiadomo czy to miasteczko czy wioska. Sprawia wrażenie opuszczonego i zapomnianego miejsca. Oprócz bawiących się w dużej kałuży kilkorga dzieci, nikogo nie widać. Znowu jedziemy przez bezludne tereny. Nad pobliskim wzgórzem szybuje potężny orzeł. Proszę Galę by zatrzymała samochód. Chcę to nakręcić. Szybko rozstawiam statyw, włączam kamerę. Orzeł robi jeszcze ostatnie okrążenie i znika. Stoję chwilę z nadzieją, że jeszcze się pojawi. Czekam, a w głowie coraz silniej kotłuje mi się jedna wyraźna myśl. Jedź dalej… Jedź dalej…
Pakuję sprzęty do samochodu i ruszamy. Droga okrąża wzgórze, a zanim wyłania się majestatyczna góra, której wierzchołek spowity jest w białych obłokach. Przejeżdżamy jeszcze kilkanaście kilometrów, a przed nami coraz wyraźniej zarysowują najwyższe szczyty Barguzińskich Gór. Krajobrazy, które mijamy po drodze powodują, że tracimy poczucie czasu. W końcu mijamy także ludzi, których nam brakowało. Była to młoda para ubrana w tradycyjne buriackie stroje. Skąd się tu wzięli na tym bezludziu. Uśmiechnięci, beztroscy szli sobie skrajem szosy. Pomachali do nas rękami. To chyba dobry znak – pomyślałem. W tym momencie Gala wskazując ręką w kierunku płonących ognisk powiedziała – Eto szamańskij obrjad.
Przy rozpalonych trzech ogniskach nad brzegiem rzeki krzątały się ludzkie postaci. Podjeżdżamy bliżej i zatrzymujemy się naprzeciwko miejsca, w którym kilkunastu Buriatów przygotowuje się do rozpoczęcia szamańskich obrzędów.
To Pasza, szaman z pobliskiej wioski. Ale macie szczęście- powiedziała Gala.
Podchodzę z Galą do najbliżej stojącego Buriata. Chwila rozmowy wyjaśniającej co tu robimy i nasz rozmówca idzie w kierunku szamana. Widzę jak Pasza potakująco kiwa głową. Mamy przyzwolenie na filmowanie. Maciek i Marek zdążyli wyciągnąć sprzęt z samochodu. Rozstawiają je w miejscu które wskazał potężny Buriat bardziej podobny do Indianina z amerykańskich westernów, niż do swoich „ziomali”. Jesteśmy gotowi. Zaczyna się szamański obrzęd składania w ofierze barana dla tutejszych bóstw i duchów tej buriackiej społeczności. Teraz dotarło do mnie to, że kołaczące się w mojej głowie słowa – Jedź dalej … Jedź dalej… miały swoje uzasadnienie. Kamera… Kręcimy.
Wpisy
Dodaj wpis